niedziela, 22 stycznia 2012

Dziewczyna w skórzanej kurtce, czyli o ramonesce

Skórzana, czarna kurtka zapinana na zamki błyskawiczne. Chętnie ubierają się w nią depeszowcy i metalowcy. Podobne kurtki można też zauważyć u punków. Nazwa pochodzi od amerykańskiej grupy rockowej the Ramones, której członkowie występowali w takich kurtkach (Mirosław Pęczak, Mały słownik subkultur młodzieżowych). Tyle książkowych definicji sprzed lat. O czym tym razem? – to już pewnie jasne. O ramonesce.

Są słowa, których się nadużywa, w tym przypadku nie popełnię chyba jednak nadużycia jeśli powiem, że ramoneska, to rzecz kultowa. Co ciekawe, jej popularność sięga czasów, kiedy nikt jeszcze nie słyszał o chłopakach z NY znanych jako Ramones. Pierwszym popularyzatorem skórzanej kurtki noszonej przez motocyklistów był Marlon Brando. To on nadał zwykłemu ciuchowi nowe znaczenie: czarna skóra stała się wyrazem buntu i wolności, indywidualności i wiary w wolność jednostki, chciałoby się powiedzieć, choć te słowa odnoszą się do zupełnie innej kurtki.

Charakterystyczną kurtkę założył na siebie Brando w 1953 roku, kiedy to wcielił się w Johnnego, lidera motocyklowego gangu w filmie Dziki. Tak rozpoczęła się kariera tego niezwykłego wdzianka. Kurtka stała się nieodłącznym atrybutem młodych buntowników: ridersów – motocyklistów podobnych do filmowego Johnnego, rockersów – pierwszych fanów rodzącego się rock’n’rolla, odwołujących się w swoim zachowaniu i wyglądzie do Jamesa Deana z Buntownika bez powodu i właśnie do postaci stworzonej przez Marlona Brando w Dzikim.


Dwadzieścia lat później kurtka otrzymała miano, którym do dziś się ją określa. Stało się to, gdy popularność zdobył sobie powstały w 1974 roku zespół z Queens w Nowym Jorku, garażowi prekursorzy punk rocka –The Ramones. Odtąd czarne, skórzane kurtki zaczęli z upodobaniem nosić członkowie rockowych subkultur.

Dziś ramoneska nie musi świadczyć o subkulturowej przynależności, ciągle jednak kojarzy się z buntem, potrzebą niezależności i chęcią wybicia się z tłumu. Najpopularniejszą ostatnio zwolenniczką ostrego wizerunku, podkreślonego przez czarną skórę, jest bez wątpienia Lisabeth Salander, bohaterka szwedzkiej książkowej trylogii Millennium, a od niedawna również filmów na jej podstawie. Salander – outsiderka, buntowniczka, kobieta silna i niezależna, obdarzona nieprzeciętnym umysłem, niezwykłym informatycznym talentem i pamięcią absolutną. W filmowych adaptacjach w jej postać wcieliły się dwie aktorki: Noomi Rapace w pierwszej, szwedzkiej wersji filmu (Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet, 2009), oraz Rooney Mara, w goszczącej właśnie na naszych ekranach amerykańskiej wersji filmu, w reżyserii Davida Finchera (Dziewczyna z tatuażem, 2011).








Obydwie aktorki włożyły na siebie ramoneski, a sposób, w jakim ubiera się Lisabeth Salander, szybko stał się inspiracją dla projektantów. Wsklepach sieci H&M dostępna jest od niedawna mini kolekcja zainspirowana stylem filmowej hajerki. Stworzyła ją zresztą autorka kostiumów do filmu Finchera, kostiumograf Trish Summerville. Zaprojektowane przez nią stroje, to inspirowane stylem punk, cyber-punk z grunge’owymi naleciałościami skórzane spodnie, motocyklowe kurtki, bluzy z kapturem, postrzępione jeansowe spódniczki. Utrzymana w odcieniach czerni, szarości i ciemnej czerwieni jest naprawdę bardzo ciekawa.


By wrócić jednak do naszego tematu: poniżej prezentujemy naszą propozycję na nowoczesną ramoneskę. Męska kurtka z kolekcji H&M (choć nie tej inspirowanej filmem), wykonana ze wzmocnionej, impregnowanej tkaniny jest świetną propozycją dla tych, którzy chcą nadać swojemu strojowi odrobinę buntowniczego charakteru.

Kurtka dostępna na naszej aukcji

sobota, 21 stycznia 2012

O potrzebie wyjątkowości i ciuchowej tradycji z literaturą w tle

Dziś łatwo bawić się modą. Wszędzie, gdzie spojrzymy, mamy ogromną dostępność towarów i inspiracji.

Dziś też trudno bawić się modą. Z tych samych powodów. Bo przecież ta dostępność jest powszechna. Wszyscy mogą dziś kupić to, co autorytety świata mody wskażą jako interesujące i wpisujące się w aktualne trendy. Wszyscy mogą, wszyscy kupują i w związku z tym – wszyscy często wyglądają tak samo. Albo podobnie.

Są jednak tacy, którzy chcą się wyróżnić. Którym zależy na wyjątkowości, na prawdziwym wyrażeniu swojej indywidualności. Mam nadzieję, że to właśnie Wy, drodzy czytelnicy. Jeśli tak, to jesteście częścią ciekawej tradycji. Tradycji, o której wspominaliśmy w ostatnim wpisie. Był ktoś, kto bardzo ciekawie pisał o jej początkach.

Leopold Tyrmand, to o nim mowa. Wiele napisano na jego temat, wiele można o nim dziś powiedzieć: pisarz, dziennikarz, komentator i krytyk siermiężnej, wczesnoprlowskiej rzeczywistości. Miłośnik i propagator jazzu. Dusza towarzystwa, kobieciarz, warszawski bywalec. Ale i – i ta strona osoby Tyrmand interesuje nas tu najbardziej – dandys, esteta, arbiter elegantiarum, miłośnik mody dbający o to, by wyróżnić się z szarego tłumu. Łowca okazji, poszukiwacz odzieżowych perełek, przyjaciel zdolnych i otwartych na dziwne pomysły krawców. Dziś powiedzielibyśmy: trendsetter i to odważny. Wiedział, jak zrobić wrażenie strojem: …sztruksowe spodnie z „ciuchów”, angielska koszula, zamszowa kamizelka, doskonały fularowy krawat jeszcze z UNRR-y, juchtowe buty, autentyczne jitterburg-jive skarpetki w zielono-granatowe paski (fragment Dziennika 1954). Prawdziwy szyk. Niektórzy wbijali mu szpilki: bikiniarz, mówili. Dla Tyrmanda był to raczej komplement.

Tyrmand żył w ciężkich, dla kogoś takiego jak on, czasach. Rynek odzieżowy wyglądał wtedy tak, jakby rządził nim Kononowicz Krzysztof: nie było niczego. No, przynajmniej w oficjalnym obiegu. Bo poza tym, co oficjalne, poza sklepami, do których od czasu do czasu „rzucano” takie czy inne brzydactwa, istniały jeszcze wspomniane wyżej ciuchy.

Tak pisze o nich Tyrmand: W Warszawie taki bazar ze starzyzną nosi nazwę ciuchów i stanowi unikat wśród swych odpowiedników z innych miast Europy. Jest jak gdyby groteskowym paradoksem, przewrotnym żartem, wesołym dziwolągiem, albowiem stanowi – uwaga! – kuźnię mody (…). Warszawskie ciuchy stanowią centrum i wylęgarnię mody i elegancji, co prawda ekscentrycznej i ograniczonej do kilku tysięcy wyznawców obojga płci, nie mniej jednak mody autentycznej. I dalej: …niewielki, niechlujny, pełen błota i kurzu placyk na Pradze, pomiędzy kostropatymi murami dwóch ponurych czynszówek, zmienia się w pogodne wiosenne przedpołudnie w feerię kolorów, w festyn barwnych materii, w eldorado tkanin i kroju, w niezgłębioną akademię targów i okrzyków, zachęt i wyjaśnień, sprzeczek i zachwytów (fragment powieści Zły).

Tyrmand zachwycał się ciuchami i był biegłym łowcą okazji. A wszystko w myśl zasady, że przede wszystkim trzeba wyróżnić się z tłumu jednakowych ludzi. Wyjątkowość i odrębność – o to chodziło Tyrmandowi. O to chodzi też, mam nadzieję, nam.

Na dobry początek

Ciuszki, szmatki, fatałaszki. Polowanie na okazję, wyławianie perełek. Ciuchlandy, secondhandy, lumpeksy i bazarki. Wszystko to, powiedzmy sobie szczerze, wiąże się u nas z długoletnią tradycją. Już we wczesnym PRL – pisze pani Barbara Pietkiewicz w artykule traktującym o tej tradycji, zamieszczonym w jednym z ostatnich numerów „Polityki” – studentki i młode urzędniczki jeździły na bazar do Nowego Targu czy Rembertowa pod Warszawą po amerykańskie elastyczne bluzki z golfem, barwne sweterki zapinane na przezroczyste guziczki. Albo bodaj po same guziczki. Także po włóczkę z poprutych przez handlarki zniszczonych swetrów, przetykaną złotą nicią lub wymyślnie skudłaconą. Dziewczyny robiły z niej na drutach świetne kreacje. Paradowały potem w tym odzieżowym rozpasaniu po Krakowskim Przedmieściu, zwłaszcza te z ASP – motyle PRL.

Do tego dzisiejsza moda, czyli śledzenie trendów, łowienie nowinek, lektura prasy i traktujących o modzie blogów. Podpatrywanie, podglądanie, próbowanie – zabawa w ubieranie.

Fascynacja modą płynie bezpośrednio z fascynacji tym, co ładne, piękne, ciekawe, przykuwające uwagę, wyjątkowe. Owocem naszego zafascynowania tym wszystkim, naszej estetycznej wrażliwości, jest wymyślony przez nas sklep: IMG Studio. Znajdziecie w nim efekty naszych poszukiwań. Tych „ciuchowych” i innych: łowów na ładne rzeczy. Ten blog będzie uzupełnieniem i rozwinięciem sklepowej działalności. Na razie jest jej zapowiedzią.

Zapraszamy do lektury a za chwilę – do zapoznania się z naszą ofertą.

Zapraszamy wszystkich zainteresowanych odzieżowym rozpasaniem, wszystkich, dla których polowanie na okazję wiąże się z miłym dreszczykiem podniecenia, z modową przygodą.

Witamy!